Strony

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dni 35-41: Szwecja part 2: Mohed-Bollnas-Malung-Sarna, Norwegia, part 2: Engerdal-Kongsvinger

1. Druga część wyprawy przez tereny Szwecji minęła w równie błyskawicznym tempie co pierwsza. Praca szła sprawnie, pogoda dopisywała, a wśród kolejnych sennych wsi i miasteczek wyróżniała się wyłącznie Mora - głównie tym, że po raz pierwszy w czasie naszego pobytu w Skandynawii zobaczyliśmy na drodze korek. Prawdziwy, ze ślimaczącymi się autami, etc. Cuda, panie.
2. Zasłużony weekendowy odpoczynek zaliczyliśmy w Hedensarna, w hotelu / schronisku Koppengarden. Krótka recenzja - jedźcie tam. Koniecznie. Nie tylko ze względu na piękny widok na jezioro Sarnsjon, nie tylko ze względu na wygody i boską kuchnię (Nigel przez ponad 20 lat był szefem kuchni w restauracji w londyńskim Soho), ale głównie ze względu na klimat i gospodarzy, którzy dokładają wszelkich starań, żeby goście poczuli się jak w raju. No cóż, z nami im wyszło.
3. Za namową Linetty i Nigela pojechaliśmy w niedzielę do parku narodowego Fulufjallets - jednego z najnowszych parków w Szwecji, położonego przy samej granicy z Norwegią. I tak, jak do tej pory Szwecja zostawiała nas mocno obojętnymi w kwestii widoków, tak tutaj nadrobiła to z nawiązką.
Ścieżka leśna wiedzie pod górę, ale bez przesadnych stromizn. Po dwóch kilometrach zaczyna być słyszalny szum, z każdą chwilą coraz bardziej donośny. W końcu staje się przed stromymi schodami wiodącymi w dół doliny. Kilkadziesiąt stopni, mostek, platforma, spacer po mokrych, ostrych kamieniach - i można wystawiać twarz na miliony kropel, niesionych z wiatrem od największego wodospadu Szwecji, czyli Njupeskar, którego wody lecą blisko sto metrów z kilku półek skalnych, aby wylądować nieco ponad dziesięć minut od odważnych, którzy nie bali się wariantu zawierającego skręcenia kostki czy karku.
4. Znad wodospadu poszliśmy w górę, w stronę płaskowyżu, na którym znajduje się zasilające Njupeskar jezioro Rorsjoarna.Wejście - karkonoski standard plus kilka kładek prowadzących nad mokradłami. Potem płaskowyż, i niesamowity widok przestrzeni porośniętej po horyzont białozielonkawymi porostami. Widok kojarzy się ze scenerią rodem z wysokobudżetowego sci-fi (Battlestar Galactica, anyone?) lub narkotycznymi wizjami lapońskich szamanów. Szczególnie jeśli doda się do tego intensywnie błękitne niebo i wściekłą zieleń traw.
5. Nadszedł poniedziałek i pora pożegnania się nie tylko z Koppengarden, ale też ze Szwecją jako taką. Koło południa przekroczyliśmy granicę i wróciliśmy na teren Norwegii. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie nas przywitały, był... tak, pan w trzecim rzędzie zgadł, pasący się na poboczu renifer. Tym razem udało się zwolnić i zrobić zdjęcia.
6. Podróż zatoczyła koło. Ostatni nocleg w Norwegii wypada w Kongsvinger, tam gdzie zaczynaliśmy nasze prace. W drodze powrotnej minęliśmy Elverum, przemknęliśmy przez Flisa, przez Arneberg i Valar... Droga, którą poznaliśmy już jak własną kieszeń, czy tego chcieliśmy, czy nie. Lekkie uczucie nostalgii też pojawiło się cokolwiek mimowolnie.
7. Jutro Oslo, oficjalne zamknięcie etapu norweskiego, potem pakujemy się w pociąg i ruszamy do Goteborga, Stamtąd - już autem - do Malmo, w którym zostaniemy przez ostatni tydzień naszych peregrynacji.

Zdjęcia:

Wiewiórka na tarasie Koppengarden. Drani jest w okolicy mnóstwo, co jest wyłączną zasługą Nigela, rozpieszczającego rudzielców resztkami z kuchni.


Fulufjallets Park.




Wodospad Njupeskar.





Góra Fulufjallet.


W drodze do Rorsjoarna: porosty, drzewa i panorama okolicy.




Rorsjoarna.
P.S. Proszę się nie komentować mojej pokrzywionej facjaty, w okolicy były miliony komarów.



Koppengarden.







A teraz gwiazda całej imprezy: renifer!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz