Strony

piątek, 29 czerwca 2012

Dni 6-8: Koppang-Koppang-Oppdal-Mandalen

1. Opóźnienie we wrzucaniu notek związane było głównie z zawirowaniami służbowymi. Musieliśmy wracać do kilku odwiedzonych lokacji (czasem z własnej winy, czasem nie). Rekordem było cofanie się o ponad 200 km w jedną stronę, do samego Kongsvinger. Szlag trafiał, ale przynajmniej pogoda postanowiła się zlitować i nie kopać leżącego.
2. Kiedy w końcu udało się nam opuścić Koppang, ruszyliśmy w stronę największych górek. Po drodze minęliśmy Rendalen i urokliwe jeziora Storsjoen i Tak, setkami- olbrzymie tafle wody wbite pomiędzy dwa masywne szczyty górskie. A to był dopiero przedsmak tego, co czekało na nas już za dwa dni...

3. Droga do Oppdal i z Oppdal do Andalsnes wiodła nas wzdłuż masywów Granholtet i Sorsjoen. Oba powalają urodą na kolana - pozornie niezbyt strome, w rzeczywistości niemal niemożliwe do pokonania, pokryte gęstym, acz niskim laskiem, ociekające setkami rwących strumyków oraz mniejszych i większych wodospadów. Tak, setkami. Nie, nie przesadzam.

4. W międzyczasie zaliczyliśmy norweską specjalność, czyli ichnie rajdowe Odcinki Specjalne (czyli OS'y) Do rzeczonego OS podchodzi się następująco:
a) podjechać do wjazdu na leśny dukt.
b) opłacić myto. Zamiast trolla jest po prostu skrzynka pocztowa, do której wrzuca się kopertę z pieniądzem. Taksa podana na kartce przybitej do drzewa obok.
c) wjechać na dukt.
d) patrzeć śmierci w oczy podczas zjeżdżania wąską, szutrową dróżką, ze spadami o 45 stopni i ostrymi jak docinki posła Dorna zakrętami.

5. Nocleg w Oppdal, u stóp masywów Trollenheim i Forollhogna. Pierwsze skojarzenia - intro God of War III, kiedy potężny masyw górski okazuje się być tytanem, który właśnie powstaje i rusza, by utopić Olimp w krwi jego mieszkańców. Drżę na myśl o chwili, kiedy te potwory, przycupnięte, omszałe lasami, obłuszczone przez erozję, powstaną i jednym uderzeniem kamiennych pięści zamienią leżące u nich stóp miasteczko w perzynę.

6. Z Oppdal ruszyliśmy, poprzez Dombas, w stronę morza. Po pierwsze, zmieniły się góry. Zamiast uśpionych monstrów - triumfalne monumenty ku czci przyrody, żywcem wyjęte z kart powieści Tolkiena. Szczególne wrażenie robi Renndalen - niemal pionowe skały, soczysta zieleń i lazur zimnych jak ciekły azot wód. Miejsce jest tak poetyckie, tak piękne, że aż niemal nachalne. Jednak nie przekracza cienkiej granicy, jaka dzieli go od landszatfu z jelonkiem na tle zachodu słońca czy innego elfa z mandoliną.

7. Jotunheimen, na zobaczenie  którego się dość mocno napalałem, oczywiście mogłem sobie oglądać. Przez szybkę auta. Szlag.

8. Wczoraj pierwszy raz przywitaliśmy morze, wpadając na wybrzeże prosto z górskiej, wąskiej trasy. Jęzor fiordu niemal niczym się nie różni od rzeki czy jeziora - tylko intensywny, zielonkawy błękit oraz wszechobecne, drące się bez opamiętania mewy sygnalizują, że to nie jest taka woda jak dotychczas.

9. Nocleg w Mandalen. Alpejska wioska ze śnieżnymi pejzażami - to z jednej strony, wąski klin morza (oraz cholerne mewy) z drugiej. Niby to wszystko jest ujarzmione, okiełznane i przystrzyżone, ale pod spodem wciąż czuć dzikość, wciąż czuć, że to tylko lato, śmierdzące zielenią. Zima nadchodzi.

P.S. Fotki jutro. Połączenie internetowe na naszym campingu urąga wszelkim normom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz